o pracowni

czyli o historii pewnego marzenia, które wciąż się spełnia!

No cóż… Najkrócej byłoby powiedzieć, że te albumy to ja, a ja to te albumy, ale do tego chyba się nie przyznam, zwłaszcza mężowi 😉 A poza tym… kto tutaj jest żeby słuchać zwięzłych historii? Bo na pewno nie ja!

Założyłam pracownię, która od początku nazywała się Rupieciarnia, w 2010 roku. Wyobraź sobie Wrocław, mały, ale bardzo drogi lokal 300 metrów od Rynku… Niewielkie miałam pojęcie o czymkolwiek, a o prowadzeniu biznesu to już zwłaszcza. Były to czasy, kiedy nikomu jeszcze nie śniły się takie historie jak sklepy dla rękodzielników z papierkami czy dziurkaczami. W ogóle rękodzieło było wtedy trochę passe. Można więc powiedzieć, że byłam w awangardzie i wyznaczałam trendy 🙂

Mówią, że szczęście sprzyja odważnym, ale ja po prostu byłam marzycielką. Chciałam mieć pracownię i robić to, co kocham: ciąć papierki. I żeby ktoś te albumy kupował, bo ja miałam w sobie po prostu ogromna potrzebę ich robienia, a w małym lokalu nie było gdzie ich składować 🙂

pracownia

W sumie przez ponad 10 lat pracownia miała 4 adresy, aż ostatecznie wylądowałam tu, gdzie mi teraz najlepiej- w moim własnym domu, w pokoju na dole, gdzie mogę przyjść w kapciach i dresie o każdej porze dnia, a czasem i nocy.

Przez lata pracownia wypłynęła na szerokie wody. No dobrze, może nie na szerokie, ale wypłynęła 🙂 I wciąż płynie. A ja po latach nadal kocham tę robotę, choć to pytanie musiałam sobie zadać po drodze wiele razy.

(Fot. Agnieszka Łozińska)

Wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu.

konfucjusz
Historyczny filmik z otwarcia pierwszego sklepu na Odrzańskiej (tylko tam teraz nie idźcie!). Nakręcił i zmontował Wojciech Kozakiewicz


Wiele się od tego czasu zmieniło.

Już nie jesteśmy Rupieciarnią. Nowa nazwa „Heart Made Moments” lepiej oddaje to, co myślę, czuję i robię. A pracuję, proszę Państwa, na otwartych sercach tych, którzy szukają w życiu czegoś wyjątkowego i coś wyjątkowego chcą dawać innym. Magiczne chwile zamknięte w papierowych księgach.

Poza tym już nie jesteśmy sklepem z szalonymi godzinami otwarcia od 10 do 19 i w co drugą sobotę. Teraz pracuję bardziej na swoich warunkach i przyjmuję tyle zleceń, ile w rozsądnym czasie są w stanie zrobić moje dwie ręce, bo w końcu nie samą pracą człowiek żyje, prawda? Moje trzy córki też go potrzebują, ale śmiało im go daję, z nadzieją, że kiedyś przejmą ten rodzinny interes. Ot, taka inwestycja w kadry! 😉

A albumy? Mam nadzieję, że z roku na rok są coraz lepsze. I stale powiększające się grono tych z Was, którzy wracają po więcej, zdaje się to potwierdzać.

Dziękuję za Wasze zaufanie!

Marta

Fot. Justyna Kaczmarz